. . . nie taki stomatolog straszny . . .
Wiktoria była dziś u dentysty . . .
Przed wizytą myślałam sobie: no tak, jak znam Moją Uśkę to już wiem co się będzie działo . . .
Obawiałam się tej wizyty tym bardziej, że do niedawna mała nie miała żadnych problemów z zębami, co prawda u stomatologa byliśmy, jakżeby nie, tyle tylko, że zawsze kończyło się na przeglądzie.
A dziś . . . dziś dowiedzieliśmy się, że ubytki ma i to dwa!!!
Oczywiście zaczęło się tak jak się spodziewałam, smutna mina i obłapianie (jak się Wika do Mnie przyklei to nie sposób Jej odciągnąć!!!).
Po wejściu absolutnie NIE NA FOTEL, a jeśli już to tylko ze Mną i to, obrazowo rzecz ujmując, na siłę.
Kiedy już się udało, ciocia dentystka starała się jak mogła. Gadała i gadała i gadała . . .
i zdarzył się cud Usia zaczęła z Nią rozmawiać, co dziwniejsze, zdarzyło się Jej też uśmiechnąć
Z ciekawością brała do rączki to co pokazywała Jej ciocia: samolot (czyli znienawidzone chyba przez wszystkich wiertło . . .), waciki, ssak . . . słowem, wszystko, co miało znaleźć się w Jej ustach musiało zostać poznane i zaakceptowane
Odniosło to chyba właściwy skutek bo Wika bez mrugnięcia okiem zniosła znieczulenie i borowanie.
Efekt: wygoniliśmy robaczka i zakleiliśmy mu drogę do domu różową plombą
Możliwość wyboru koloru plomby niewątpliwie się Usi spodobała, w domu wymieniała, że chciałaby jeszcze niebieską i czerwoną i zieloną i żółtą . . . zębów z pewnością braknie, tym bardziej tych, które wymagają leczenia
Poszła też oczywiście pochwalić się sąsiadce gdzie to Ona nie była i czego nie robiła demonstrując tym samym różowe cudo
Mówi do Niej: i co? A Ty takiej nie masz!!!